Nasza patronka

Święta Urszula Ledóchowska, właściwie Julia Maria hr. Halka-Ledóchowska, jest patronką naszej drużyny. Urodziła się w XIX wieku a dokładniej 17 kwietnia 1865 roku Loosdorfie w Austrii. Tam wychowywała się w wielodzietnej rodzinie. Jej ojciec był Polakiem, a matka z pochodzenia Szwajcarką. 



Gdy Julia miała 18 lat przeprowadziła się wraz z rodziną do Lipnicy Dolnej, kilka lat później wstąpiła do zakonu Urszulanek w Krakowie, gdzie przyjęła imię Urszula. Gdy w 1907 roku otrzymała błogosławieństwo od ówczesnego papież Piusa X, razem z dwiema siostrami objęła kierownictwo internatu przy polskim gimnazjum w Petersburgu w Rosji. Potem przeniosła się do Finlandii, gdzie założyła gimnazjum dla dziewcząt. 



W czasie I wojny światowej działała w krajach skandynawskich. Pomagała tam sierotom po polskich emigrantach. Cały czas starła się uwrażliwić Skandynawów na sprawę niepodległości Polski. Współpracowała także z założonym przez Henryka Sienkiewicza Komitetem Pomocy Ofiarom Wojny. W roku 1920, po wojnie wróciła do Polski. W Pniewach koło Poznania założyła zgromadzenie Sióstr Urszulanek Serca Jezusa Konającego. Urszula zmarła 29 maja 1939 roku w Rzymie. Beatyfikował, a następnie kanonizował ją Jan Paweł II. Urszula poświęciła całe swoje życie służąc Bogu, bliźnim i ojczyźnie.


"Naszą polityką jest miłość. I dla tej polityki jesteśmy gotowe poświęcić nasze siły, nasz czas i nasze życie" - powtarzała często św. Urszula Ledóchowska.

Więcej na stronach:
http://www.brewiarz.pl/czytelnia/swieci/05-29.php3
http://pl.wikipedia.org/wiki/Urszula_Led%C3%B3chowska




Fragmenty wspomnień o matce Urszuli:

- Zauważała każdego, zawsze miała dla nas czas - powtarza się we wszystkich wspomnieniach podopiecznych matki.

Hrabianka, a przywdziała szary habit. Pracowała z dziećmi i młodzieżą, ale umiała też wygłaszać patriotyczne przemówienia. Potrafiła w ciągu kilku miesięcy nauczyć się szwedzkiego. Intelektualistka. A w Pniewach wycierała dzieciom buzie.

Papież Pius X żartował, że Matka Urszula może nosić i różowy habit, byleby dalej zajmowała się tym, czym dotąd.

Stanisława Maria Borowicz wspomina swoje pierwsze spotkanie z matką Urszulą. Była wtedy jeszcze dzieckiem i bardzo zaciekawiło ją, kim jest ta "matuchna", o której usłyszała od siostry katechetki. Postanowiła zakraść się do sióstr i obserwować z ukrycia...
Po wcześniej skończonym zebraniu idąc kilkadziesiąt metrów za naszą Siostrą dotarłam do domu sióstr urszulanek przy ul. Czerwonej. Zadzwoniłam - otworzyła mi znajoma z widzenia siostra furtianka (s. Polikarpa) i zapytała co sobie życzę. Odpowiedziałam, że przyszłam do kaplicy. Po chwili niecierpliwej modlitwy w kaplicy wyszłam chyłkiem na mroczny korytarz i znając zakamarki domu ukryłam się w głębokiej framudze drzwi za kotarą. Po krótkiej chwili usłyszałam głos dzwonka, na którego brzmienie zbiegły się ze wszystkich stron domu rozradowane siostry. Było ich ze dwadzieścia, albo więcej. Ciekawa widoku tego, co działo się na korytarzu odchyliłam nieco kotarę i zobaczyłam przybyłą siostrę urszulankę; postać wysoką, szczupłą i promiennie uśmiechniętą. To była właśnie Matka Urszula Ledóchowska - zwana przez siostry Matuchną. Zafascynowana i pochłonięta Jej urokiem i serdecznym witaniem się z siostrami coraz bardziej odchylałam kotarę, za którą się ukryłam. Po chwili Matuchna dostrzegła moją głowę wysuniętą zza kotary i zwróciła się do mnie: "A Ty, Skarbie, co tu robisz?". Nogi ugięły się pode mną. Wszyscy spojrzeli na mnie ze zdumieniem i pewnym wyrzutem. Nikt nie wiedział skąd się tam wzięłam. Matuchna podeszła do mnie wystraszonej, uściskała mnie, zadała kilka pytań, zrobiła krzyżyka na czole i dalej witała siostry z dobrocią. Ja wyleciałam z domu sióstr jak z procy. Wciąż miałam przed oczami jasny, promienny obraz Matuchny i rozradowanych sióstr, a serce kołatało mi ze szczęścia. W drodze do domu przyszła mi myśl: "Ta Matuchna to chyba święta". W domu, pełna przeżyć, nawet nie zwróciłam uwagi na wymówki Mamusi, że znów gdzieś się włóczyłam. 

cytaty zaczerpnięto ze strony http://urszula.ovh.org/